Dzień 1 (Wola Uhruska - Zamłyniec)
Postanawiam przejechać w końcu trasę rowerową Wola Uhruska – Lublin. Trasa ma 109km, ale ja wolę ją podzielić na krótsze odcinki, ponieważ prowadzi przez zbyt piękne tereny, aby ją tylko przejechać. Poza tym mam w planach rowerowe włóczenie się po Poleskim Parku Narodowym.
Z Lublina wyruszam pociągiem do Chełma, a tam przesiadam się do szynobusu, który zawiezie mnie do samej Woli Uhruskiej (stacja „Uhrusk”). O szynobusie dowiedziałam się kilka dni wcześniej. To nowa inicjatywa Urzędu Miasta Chełm. W ramach promocji regionu wznowiono dawne połączenie kolejowe Chełm-Włodawa. Trochę zdziwiłam się widząc ten „gigantyczny” skład. To faktycznie był malutki szynobusik, jednostka eksperymentalna. Chyba władze Chełma nie liczyły na zbyt wielkie zainteresowanie. No to się zdziwili. Oczywiście nie zabrakło rowerzystów. Większość jechała do Włodawy. Po raz kolejny przypomniałam sobie, jakie zdolności kompresyjne mają rowery.
W Woli Uhruskiej najpierw jadę nad Bug. Jest ranek, więc wszystko sprawia wrażenie zaspanego, leniwy nurt rzeki tylko pogłębia nastrój. Jeszcze dłużej tu zabawię i nim się obejrzę, a zastanie mnie południe, a tu trasa do przejechania… To znak, ze należy ruszyć w drogę. Jadę najpierw na wzgórze za dawną hutą szkła, tam wdrapuję się na wieżę widokową, by jeszcze raz spojrzeć na okolicę, na Sobiborski Park Krajobrazowy i na ukraińską stronę. W okolicy wieży widokowej rozpoczyna się lub kończy (w zależności od tego, z której strony rozpoczyna się wycieczkę) czerwony szlak rowerowy.
Pierwsze 10 km to piaszczysta droga prowadząca przez las. Momentami piachy są tak głębokie, że muszę prowadzić rower. A to dopiero początek. Ale za to zapachy lasu rekompensują niekomfortową drogę. Krajobrazów nie podziwiam, bo jestem zbyt skupiona na drodze, zresztą ze wszystkich strona otacza mnie ciągle las. Zwalniam tempo jazdy z „zapierających w piersiach” 13 km/h do 10km/h .
Macoszyny Duży i Mały. Cudowne kilka kilometrów jazdy po asfalcie, ulga dla nóg i roweru… Przecinam drogę nr 812 i znowu wjeżdżam w las. Od razu czuć zmianę mikroklimatu i to, że oddaliłam się od iglastych Lasów Sobiborskich, zdecydowanie przeważa las mieszany. No i droga się zmienia. Jak na DROGĘ ULEPSZONĄ (tak opisana na mapie) przystało, tutaj w piachach nie zapadam się na pół koła, tylko na ćwierć. Mogę się również rozpędzić do 15 km/h. Prawdziwe szaleństwo – już czuję wiatr we włosach… Dojeżdżam do Hańska. Tu moją uwagę zwracają: cmentarz prawosławny i cerkiew.
Z Hańska podążam dalej na południowy-zachód przez Kolonię Kulczyk do Wojciechowa (nie mylić z tym w okolicach Nałęczowa) i tu wreszcie wjeżdżam po raz pierwszy do Poleskiego Parku Narodowego (PPN). Krajobraz zdecydowanie się zmienia. Znowu robi się piaszczyście, a po bokach drogi królują trawy. To Bagno Bubnów i Bagno Staw – setki hektarów torfowisk niskich, zespoły łąk okresowo mokrych. Dojeżdżam do Wólki Tarnowskiej gdzie kierując się na północny-zachód (cały czas jadąc szlakiem czerwonym), poprzez Wereszczyn, dojeżdżam do Urszulina, gdzie znajduje się siedziba dyrekcji PPN (praktyczna informacja – tutaj znajduje się wypożyczalnia rowerów). Z Urszulina, szlakiem, kieruję się na zachód do Załucza Nowego i Załucza Starego. I tu zjeżdżam z trasy i niebieskim szlakiem (pieszym), przez Jagodno, dojeżdżam do Zamłyńca nad jezioro Zagłębocze, gdzie mam bazę noclegową (jestem na styku Pojezierza Łęczyńsko Włodawskiego i PPN)
Dzień 2 (Zamłyniec - PPN - Zamłyniec)
Dzisiaj planach eksploracja PPN, drogi terenowe, szlaki piesze, konne, torfy – czyli rowerowy survival. Wyjeżdżam w stronę Lejna (na wschód od Zamłyńca) i zjeżdżam na żółty szlak rowerowy, gdzie kieruję się na Zienki i dalej szlakiem pieszym czarnym. Tu oglądam kurhan neolityczny tzw „Szwedzką mogiłę”. Tu w okolicy znajdowała się pierwotna osada Zienki. Ciągle czarnym szlakiem pieszym i dalej szosą kieruję się do ścieżki dydaktycznej "Obóz Powstańczy”, z której to podziwiam Durne Bagno. Pierwotnie był tutaj rezerwat torfowiskowy, którego 90% zajmuje torfowisko wysokie typu kontynentalnego. Porasta go karłowaty drzewostan sosnowo-brzozowy z kępami wrzosu i turzycami. Z „Obozu Powstańczego”, szlakiem konnym jadę w stronę Pieszowoli, zahaczam o ścieżkę dydaktyczną „Perehod” i wjeżdżam na rowerową ścieżkę dydaktyczną „Mietiułka”, wzdłuż rzeki o tej samej nazwie. Stąd też rozpościera się widok na Durne Bagno. Dojeżdżam do Lasu Łowiczów i zjeżdżam na na żółty szlak pieszy, którym objeżdżam Jezioro Wytyckie i dalej szlakiem, tym razem czerwonym, dojeżdżam do Woli Wereszczyńskiej. Jak na pieszy szlak przystało, prowadzi przez tereny, niekoniecznie przystosowane do jazdy rowerowej: gęsty las, torfowiska i bagna. Pozostaje wykrzyknąć: „ahoj przygodo”. Na szczęści obywa się bez kąpieli błotnych. Wola Wereszczyńska i asfaltowa droga przez Łomnicę do Zamłyńca.
Dzień 3 (Zamłyniec - Lublin)
Czas wracać do Lublina. Z Zamłyńca wracam niebieskim szlakiem, przez Jagodno, do Załucza Starego. W planach mam zwiedzenie ścieżki dydaktycznej „Spławy” o długości ok. 3,5 km. Wytyczono ją, wraz z tablicami informacyjnymi na przystankach i zadaszeniach, na terenach torfowiskowych i wodnych. Dzięki zamontowaniu drewnianego pomostu na palach, możliwe jest przejście trzęsawisk oraz obserwacja tego niedostępnego suchą nogą środowiska przyrodniczego. Niesamowite wrażenie robi zarastające Jezioro Łukie. Wprawdzie cofnęłam się kilka kilometrów, ale warto było, bo faktycznie zrobiła na mnie wrażenie – do pełni szczęścia brakowało żółwi błotnych. Wracam na czerwony szlak rowerowy i kieruję się na Czarnolas, Rozpłucie. Jestem na Terenie Pojezierza Łęczyńsko-Włodawskiego. Zdecydowanie mniej dziko niż na terenie PPN. Dalej szlak prowadzi do Nadrybiego Dworu, obok kopalni węgla w Bogdance aż do Łęcznej.
Z Łęcznej jadę wzdłuż rzeki Wieprz (Nadwieprzański Park Krajobrazowy). Przez Kijany Kościelne, dojeżdżam do Zawieprzyc, gdzie podziwiam ruiny zamku usytuowane na skarpie nad rzeką Wieprz. Z Zawieprzyc szlak skręca na pn-zach i prowadzi wzdłuż rzeki Bystrzycy, skąd mam doskonały widok na całą jej dolinę. Tak wzdłuż Bystrzycy, poprzez miejscowość o tej samej nazwie, Sobianowice, Jakubowice Murowane, dojeżdżam do Lublina.
Relacja: Anna Stadnicka
Ostatnia niedzielna tegorocznego Lata z Metamorfozami. Zbiórka na Rynku. Niebo zasnute chmurami z których ciągle pada. Mimo to znaleźli się nieprzemakalni: Władysław Stawiarczyk, Henryk Szcześniak, Mariusz Szczurowski, Bogusław Fedorek, Artur Cieślik i Alfred Sołtys.
Czekaliśmy do godziny 9:40 ale nikt więcej się nie pojawił. Ruszyliśmy więc w kierunku ogródków działkowych "Biała Róża". Po sforsowaniu bramy dotarliśmy pod dom działkowca gdzie czekał kol. Janusz Weres. Dom działkowca był zamknięty na głucho. Wkradł się błąd w informacji i to na samym początku bo nawet pani prezes Małgorzata Malanowicz została źle poinformowana. Jak się później okazało świetlica w której odbywało się zakończenie znajdowała się na przyległych ogródkach "Nowy Start". Nie tylko my błądziliśmy, ale na szczęście wszyscy w końcu trafili. Zarówno piechurzy jaki i rowerzyści. A tych ostatnich było nawet sporo.
Pani prezes podsumowała całą akcję i ogłosiła komunikat dotyczący przyszłorocznego Lata z Metamorfozami. Rozpocznie się ono już w maju i trwać będzie do końca sierpnia. Odbędą się w tym okresie cztery wycieczki pieszo-rowerowe po jednej w każdym miesiącu. Osoby które będą chciały zdobywać odznakę Wędrowca Gliwickiego będą mogły wypełniać warunki indywidualnie.
Zostały wręczone zdobyte odznaki, a było ich tym razem niewiele - może jeszcze ktoś doniesie brakujące sprawozdania i spełni warunki by zdobyć odznakę. Po wręczeniu odznak i nagród odbyła się loteria fantowa i każdy otrzymał jakiś upominek.
Tak w miłej atmosferze Lato z Metamorfozami dobiegło końca. Jednak sezon rowerowy się jeszcze nie skończył, a na potwierdzenie tego przestało padać. Chętnych do pedałowania zaczęło przybywać lecz brakowało rowerów. Więc ci co mieli rowery ruszyli umawiając się z pozostałymi na spotkanie na trasie. Ja z Arturem pojechaliśmy do Kozłowa gdzie umówieni byliśmy z Jackiem i Gosią. Czekając przy kawce obmyśliliśmy trasę a właściwie fragment tarasy z wycieczki metamorfoz "Szlakiem Leśniczówek". Gosi nie było na tej wycieczce i postanowiliśmy jej pokazać kilka atrakcji ukrytych w lesie. Gdy dotarliśmy do Łączy, by chwilę odpocząć i pomyśleć co dalej, okazało się, że w barze "pustki" i tylko jakaś dwójka rowerzystów popijała herbatę. Postanowiliśmy się trochę pokręcić po lesie, zobaczyć wieżę obserwacyjną, powdychać świeżego powietrza i raczyć się zapachem lasu po deszczu. W końcu opłotkami trafiliśmy do "Rudika", gdzie spotkaliśmy drugą naszą ekipę: Elę, Agę, Krzysia i Andrzeja.
Ostatnia wycieczka w tegorocznej akcji Lata z Metamorfozami jak co tydzień wyruszyła z Rynku o godz. 9:00. Podzieleni na trzy grupy, udaliśmy się na trasę. Komandorem rajdu był kol. Stanisław Radomski który przygotował program wycieczki. Grupy prowadzili kol. Małgorzata Radomska, kol. Jarosław Szerszeń i kol, Adam Czerniawski, a pomagali im kol. Stanisław Radomski, kol. Władysław Stawiarszyk, kol. Henryk Szcześniak, kol. Mariusz Szczurowski i kol. Alfred Sołtys.
Wycieczka prowadzona śladami patrona strażaków, nie przypadkowo przypadła pod koniec sierpnia. Właśnie mija 20 rocznica straszliwego pożaru lasów w okolicach Rud Raciborskich.
Kol. Małgosia podprowadziła nas również pod stare koryto kanału kłodnickiego w Taciszowie, co prawda już bez wody ale układ terenu oraz roślinność porastająca jego brzegi wybitnie świadczyła, że znaleźliśmy się we właściwym miejscu.
Zwieńczeniem wycieczki było odwiedzenie Remizy Ochotniczej Straży Pożarnej w Smolnicy. Powitał nas tam prezes pan Antoni Kowalski wraz z pocztem sztandarowym. Mieliśmy okazję zobaczyć wyposażenie wozu strażackiego oraz wysłuchać historii związanych z pracą straży pożarnej. Podziękowaliśmy za gościnność i korzystając z okazji trwającego odpustu w Smolnicy, zwiedziliśmy jeszcze drewniany kościół p.w. św. Bartłomieja, który zawsze jest zamknięty.
Łącznie w wycieczce uczestniczyło 50 osób, w tym również koledzy i koleżanki z Klubów "Catena" z Bytomia i "Amator" z Zabrza.
W rajdzie wzięło udział 41 uczestników, w tym 15 z Klubu im. Wł Huzy z Gliwic, 7 z klubu „Gronie” w Tychach, 6 z Klubu „Wandrus” w Żorach. Poza tym turyści indywidualni: 5 z Katowic, 3 z Rybnika, 3 z Rudy Śl., 1 z Gliwic i 1 z Sosnowca. Kolarze reprezentujący Klub im. Władysława Huzy wyruszyli razem z Gliwickiego Rynku.
W Chudowie zwiedzili „Izbę łod starki” oprowadzani przez p. Monikę Nocoń (wygrała pierwszy konkurs na Ślązaczkę Roku), a następnie zwiedzili parafialny ogród botaniczny w Bujakowie.
Na mecie zorganizowano mini-konkurs, polegający na utworzeniu jak najwięcej wyrazów z liter słowa „Turystyka”. I miejsce w konkursie zajęła Anna Ryś z Gliwic, która utworzyła 25 wyrazów, II m. Marian Stokowiec „Wandrus” Żory – 23 wyrazy, III m wspólnie Józef Fuchs z Rybnika i Janusz Kwiatkowski z Gliwic – 19 wyrazów, V miejsce wspólnie Jolanta Cetnarska-Słowik z Gliwic i Grażyna Fuchs z Rybnika – 17 wyrazów, VII m. Andrzej Hornik z Gliwic – 16 wyrazów. Wszyscy otrzymali skromne nagrody.
Kierownikiem rajdu była Małgorzata Radomska, a współorganizatorami Adam Czerniawski, Stanisław Radomski i Andrzej Szcześniak.
Pomysł, aby zrealizować wypad rowerowy w środowy, świąteczny, a co ważne wolny od pracy dzień, narodził się niespodzianie podczas niedzielnych metamorfoz. Plan wycieczki nabrał szybko kształtów. Głównym punktem programu została Pszczyna i jej atrakcje, a żeby nie było za mało, postanowiliśmy zahaczyć o okolice Żor i Rybnika. W środę o 8:30, zebrawszy się na lotnisku, w składzie aż trzech osób ruszyliśmy na szlak. Pogoda, mimo porannego chłodu, zapowiadała się pierwszorzędnie. Dojechawszy do Chudowa, zrobiliśmy krótką przerwę na dopracowanie kilku szczegółów dotyczących przebiegu trasy, po czym postanowiliśmy ruszyć dalej na Mikołów Bujaków. Tam w ciszy i spokoju zwiedziliśmy miejscowy, przyparafialny ogród. Drogą na południe, przez przecinkę leśną, dotarliśmy do Zawiści, gdzie na kilka chwil trzeba było włączyć się do ruchu samochodowego i przeskoczyć przez "Wiślankę".
Po minięciu wioski Zgoń zaczął się las i jak to w takich przypadkach bywa, asfalt zamieniliśmy na drogę gruntową. Następnym punktem na trasie był rezerwat przyrody "Babczyna Dolina". Za namową Alfreda przestawiliśmy się z trybu rowerowego na tryb nożny. Przedzieranie się przez chaszcze było uciążliwe, ze względu na nieporęczne w tych warunkach rowery, ale czas spędzony na łonie natury nie jest nigdy stracony. Udało nam się w końcu wydostać niemal wprost na ścieżkę dydaktyczną, z której już bez problemu dojechaliśmy do zamku pszczyńskiego. Jako, że główny punkt trasy został osiągnięty, przyszedł czas na mały posiłek. Jak na tak popularne miejsce turystyczne, jakim jest Pszczyna, lokali, gdzie można napić się kawy i zjeść cokolwiek strawnego, nie jest wiele. W końcu, na krańcu rynku, znalazło się miejsce i dla nas. Kolejna atrakcja to zagroda żubrów, gdzie przystanęliśmy na kilka chwil. Dalsza droga wiodła zielonym szlakiem wzdłuż jeziora Łąka, aż do miejscowości Brzeźce, gdzie w tamtejszej przydrożnej restauracji uraczyliśmy się pysznym posiłkiem. Nie dość, że smacznie to jeszcze tanio, zatem szczerze można polecić owo miejsce, jako przystanek gastronomiczny. Rozleniwieni, z pełnymi żołądkami ruszyliśmy dalej. Mijając Suszec i jego wielką hałdę wjechaliśmy w las, którym dotarliśmy do Woszczyc, gdzie znów przekroczyliśmy "Wiślankę". Po krótkim czasie mogliśmy cieszyć się jazdą leśnymi ścieżkami Pojezierza Palowickiego. Upływający czas i położenie słońca, mówiące że pora wracać, skierowało nas szlakiem leśnym na Rybnik. Tam niestety trafiła się awaria w postaci, jak się okazało, czterech dziur w dętce i mimo że zostały zalepione powietrze uchodziło nieznacznie nadal. Jakoś dowlekliśmy się na peryferia Gliwic, gdzie przywitała nas już noc. Mimo przykrej niespodzianki w końcowej części trasy, wycieczka była udana.
Korzystając z dnia wolnego od pracy, na Sośnicowickim Rynku o godz. 10:00 zebrała się grupa entuzjastów w składzie: Joanna Cetnarska – Słowik, Henryk Szcześniak, Marian Cetnarski i Wiktoria Słowik. Dodatkowo na miejsce zbiórki przybyły zachęcone przez Pana Heńka Agnieszka i Małgosia z Gliwic. Po kilku słowach powitania udaliśmy się w kierunku Tworoga Małego. Tam zrobiliśmy sobie krótką przerwę kawową i po pokrzepieniu ducha pognaliśmy w kierunku na Magdalenkę. Po chwili skupienia przy leśnej kaplicy, wbiliśmy się na „lasostradę” i obraliśmy kierunek na Rudy. Pogoda dopisywała więc mogliśmy podziwiać piękno raciborskich lasów i utrwalać opaleniznę.
W Rudach przy parafii p.w. Wniebowzięcia NMP odbywał się odpust, więc parking i park w rejonie klasztoru cystersów pełne były miejscowych i przyjezdnych. Nam udało się przysiąść przy placu zabaw, w rejonie nowo otwartego Centrum Informacji Turystycznej i spokojnie dokonać konsumpcji.
Z parku podjechaliśmy do Skansenu Kolei Wąskotorowej, a po uwiecznieniu odbywających wycieczkę na pamiątkowych zdjęciach wskoczyliśmy na czerwony szlak prowadzący w kierunku Stanicy i Pilchowic. Dalej przez Nieborowice podążyliśmy do Żernicy. Chcieliśmy odwiedzić kościółek na wzgórzu p.w. Św Michała Archanioła ale msza była w trakcie, więc pojechaliśmy dalej. Kontynuując podróż czerwonym szlakiem dojechaliśmy do pasa technicznego autostrady, by opuścić go w rejonie aeroklubu i miejskimi ścieżkami przemieszczać się dalej w rejon pomnika Piłsudskiego. Wspólna podróż dobiegła w tym miejscu końca, co uwieczniono na wspólnej fotografii. Marzyło nam się zdjęcie przy fontannie ale mieliśmy 10 minutowe spóźnienie.
Około 17:20 rozjechaliśmy się w kierunku domów. Myślę, że wycieczka się udała i każdy wrócił z poczuciem dobrze spędzonego dnia.
W niedzielę odbyła się kolejna wycieczka cyklu Lata z Metamorfozami. Sezon urlopowy w pełni, a ponadto część członków wyjechała na 61 Centralny Zlot Turystów Kolarzy "ANTONIN 2012". Mimo tego na rynku zebrały się 34 osoby. Ruszyliśmy w dwóch grupach. Pierwszą prowadził kol. Alfred Sołtys a pomagał mu kol. Krzysztof Kłoda, drugą prowadził kol. Adam Czerniawski któremu pomagał kol. Tadeusz Marzec z Rudy Śląskiej. Paweł Pyrka jako wolny strzelec starał się uwiecznić wszystko na zdjęciach. Wyjazd z miasta na szczęście nie był zbyt kłopotliwy i szczęśliwie dojechaliśmy do niebieskiego szlaku, który poprowadził nas do rezerwatu Las Dąbrowa. Na ścieżce dydaktycznej odbyła się krótka prelekcja mająca na celu scharakteryzowanie rezerwatu i wyjaśnienie skąd wzięła się nazwa drzewostanu grądowo-łęgowego, występującego w rezerwacie.
Jadąc dalej malowniczymi ścieżkami dotarliśmy do Brzezinki. Chwila postoju, parę słów o Brzezince i o obozie który się tu znajdował oraz wskazanie miejsca usytuowania obelisku upamiętniającego mord dokonany na jeńcach radzieckich. Obok leśniczówki w Brzezince wjechaliśmy w aleję bunkrową, gdzie zatrzymaliśmy się przy jednym z pięciu znajdujących się na tym odcinku bunkrów. Opowiadając uczestnikom wycieczki o przeznaczeniu tego typu bunkrów, skorzystałem z obecności Adama który scharakteryzował i porównał te bunkry do odwiedzanych przez nas wcześniej na wycieczce "Szlakiem Fortyfikacji" . Wspomniana również została historia tragicznej śmierci leśniczego Maksa Mendla, którego krzyż minęliśmy. Wyjechaliśmy z lasu i przez Bojszów dotarliśmy do Łączy. Koło boiska zrobiliśmy odpoczynek, jak się okazało nader słuszny, gdyż kilka osób skorzystało z dobrodziejstw gastronomi i pozamawiali sobie kawy, herbaty a nawet bigosy. Po odpoczynku i posiłku ruszyliśmy szlakiem niebieskim na Kozie Ławy. Przed samą Starą Kuźnią zdarzyła nam się dość poważna awaria. Pani Janinie zerwał się łańcuch, lecz na tyle szczęśliwie, że tylko jedna skuwka spadła a druga jeszcze trzymała. Adam z panią Janiną powoli dojechali do nadleśnictwa, a my dotarliśmy w miejsce, gdzie kiedyś stała leśniczówka, a teraz jest urocza polana z miejscem na ognisko i możliwością schronienia się przed deszczem. W końcu dotarliśmy do celu naszej wyprawy, nadleśnictwa w Starej Kuźni, gdzie powitał nas pan Arkadiusz Mańczyk. Dzięki jego uprzejmości mogliśmy wysłuchać wielu ciekawych historii oraz zwiedzić muzeum leśne, wystawę owadów i motyli oraz wejść na wieżę obserwacyjną, by zobaczyć jak wielki obszar lasów strawił ogień 20 lat temu. Po mile spędzonym na zwiedzaniu czasie, podziękowaliśmy i ruszyliśmy dalej. Jeszcze tylko mała rundka po ścieżce dydaktycznej i w drogę na posiłek. Po drodze kolejna atrakcja, stare lokomotywy stojące na bocznicy w Kotlarni. Grzechem byłoby ludziom tego nie pokazać zwłaszcza, że jest z nami Adam, a to jego zawodowy konik. Powoli jednak odzywał się głód, więc ruszyliśmy. Kto pierwszy ten lepszy. Żurki zniknęły z menu w mgnieniu oka. Na szczęście oferta była na tyle bogata, że każdy mógł sobie coś wybrać. W czasie oczekiwania zaczęło padać, a właściwie to lać i to tak że wszyscy uciekli do środka tylko rowery mokły. Chyba ktoś nad nami czuwał, że nas nie zlało. Po zjedzeniu posiłku, wypiciu kawy, chcieliśmy ruszyć, bo już wyszło słonko. Powstrzymał nas jednak jeden z uczestników wycieczki kol Tomek - "Harnaś". Miał w telefonie zainstalowany radar pogodowy, który w czasie rzeczywistym pokazywał co się dzieje. Jak się okazało było to zbawienne w skutkach bo wjechalibyśmy prosto w burzę. A tak chwila postoju się wydłużyła i dzięki temu nie zmoknięci, między kałużami, ruszyliśmy dalej w drogę powrotną. Bardzo fajnym skrótem, prosto pod kaplicę św. Magdaleny, która ocalała z pożaru, pomimo że ogień szalał wokoło. Próbuje się stworzyć kolejną legendę cudownego ocalenia ale jak się okazało zasługi należy przypisać strażakom, którzy cały teren wkoło kaplicy oraz kaplicę zlali pianą, dzięki czemu ogień poszedł bokami. Udaliśmy się w kierunku Tworogu Małego i tu wjechawszy na zielony szlak mogę stwierdzić, że tu akurat deszcz okazał się zbawienny. Kto zna ten szlak to wie jak się jedzie po tych piachach. Tym razem nie było większych problemów. Ostatnim punktem programu była kaplica św. Rocha. Wycieczkę zakończyliśmy w Sośnicowicach. Tu uczestnicy zaczęli się rozjeżdżać w dogodnych dla siebie kierunkach.
Fotograficzne wspomnienia klubowiczów uczestniczących LXI Centralnym Zlocie Turystów Kolarzy PTTK w Antoninie w powiecie ostrowskim w województwie wielkopolskim. Organizatorem zlotu był Oddział PTTK w Ostrowie Wielkopolskim wraz z Klubem Turystyki Kolarskiej BICYKL-1977 na zlecenie Komisji Turystyki Kolarskiej ZG PTTK w Warszawie.
Pierwsza sierpniowa wycieczka z zaplanowanych w okresie letnim wycieczek w ramach cyklu "Lato z Metamorfozami" odbyła się pod hasłem "Spuścizna Cystersów", a jej głównym celem było położone w województwie opolskim byłe opactwo cystersów w Jemielnicy.
Zbiórka była bramkach na autostradzie o godzinie 6:30. Wyraźnie czuło się sierpniowy klimat – przywitał nas mglisty, rześki poranek, który był naszym sprzymierzeńcem, ale i pewnym utrudnieniem. Mgła była tak gęsta, że nawet na rowerze odczuwało się znaczne ograniczenie widoczności, do tego stopnia, że część z nas musiała mieć „uchylone” okulary, żeby cokolwiek wiedzieć. Jednocześnie wilgoć i niższa temperatura sprawiały, że nie czuliśmy zmęczenia.
Plan zakładał jak najszybszy przejazd do Raciborza, a dopiero stamtąd eksplorację części środkowej „Ziemi Raciborskiej”.
I tak wyruszyliśmy z Gliwic poprzez Żernicę, Nieborowice, Pilchowice, Stanicę do Rud i dalej drogą 919 przez Jankowice, Szymocice, Nędzę do Raciborza.
Trasa pomiędzy Rudami, a Raciborzem, pozornie mało atrakcyjna ponieważ prowadząca główną drogą, w dzisiejszy, mglisty poranek zmieniła się nie do poznania, pokuszę o stwierdzenie, że nabrała bajkowego klimatu. Wszystko jakby jeszcze spało i tylko nieliczne auta nas mijały.
Do Raciborza przybyliśmy wcześniej niż pierwotnie zakładaliśmy. Miasto wyraźnie jeszcze się nie rozbudziło. Nawet Zamek Piastowski przywitał nas zamknięty – pozostała jeszcze godzina do otwarcia. Dzięki temu mieliśmy czas na pewne rozluźnienie oraz dokonanie zakupów w celu uzupełnienia prowiantu.
W końcu wyjechaliśmy z miasta. To też był początek zasadniczej wycieczki. Z Raciborza udaliśmy się na zachód wzdłuż czerwonego szlaku pieszego w kierunku Pietrowic Wielkich. Ten odcinek, jak na pieszy szlak przystało, był trochę malowniczy, trochę trudny, a na pewno stanowił miłe urozmaicenie po poprzedniej, asfaltowej drodze. W Pietrowicach Wielkich, prócz kościoła, naszą uwagę zwróciła charakterystyczna zwarta zabudowa, zwłaszcza część zagród, określanych jako zagrody typu frankońskiego.
Z Pietrowica Wielkich udaliśmy się zielonym szlakiem rowerowym, na północ w kierunku Krowiarek. Ten odcinek to mało uczęszczana (chyba głównie przez traktory) asfaltowa wstążka, wijąca się wśród pól. W Krowiarkach oglądaliśmy przepiękny pałac z 1678r. Zostaliśmy nawet wpuszczeni na teren parku pałacowego, dzięki czemu mogliśmy podziwiać budowlę w jej pełnej krasie, a trzeba przyznać, że mimo zniszczenia, nadal robi wrażenie swoim przepychem i daje wyobrażenie, jak prezentowała się w czasach swojej świetności.
Z Krowiarek skierowaliśmy się na wschód i polnymi drogami, poprzez Gamów, udaliśmy się do Strzybnika. Tutaj stoi późno klasycystyczny pałac z XIXw, niestety zdewastowany. Na terenie folwarku znajdują się dwie kolejne atrakcje turystyczne: drewniano-murowany spichlerz z 1815r oraz neobarokowa kuźnia i stajnia.
Ze Strzybnika, poprzez Rudnik, pojechaliśmy do Brzeźnicy. Tutaj podziwialiśmy dobrze zachowany stary młyn wodny, ulubione miejsce odpoczynku poety Josepha von Eichendorffa. Z tym miejscem wiąże się również historia nieszczęśliwej miłości Eichendorffa do córki młynarza.
„Jest chłodna hen dolina
Tam wodny chodzi młyn
Zniknęła ma dziewczyn
Co dom swój miała w nim
Być wierną ślubowała
Pierścionek od niej mam
Lecz słowo swe złamała
I pękł pierścionek sam
Chcę na mej lutni grając
W daleki ruszyć świat
I pieśni me śpiewając
Wędrować pośród chat”
(Joseph von Eichendorff "Złamany pierścionek")
Kolejnym punktem wycieczki były Łubowice, w których to znajdują się ruiny rodzinnego pałacu samego Eichendorffa. Z Łubowic udaliśmy się do Sławikowa, gdzie znajdują się ruiny pałacu rodziny von Eickstedt z XiXw, uznawanego za największy, poza Rudami, na Ziemi Raciborskiej.
Ze Sławikowa, poprzez Miejsce Odrzańskie, Roszowicki Las dojechaliśmy do Ciska, dalej mostem nad Odrą do Bierawy. W Bierawie zastała nas noc. Tym razem woleliśmy trzymać się głównej drogi i tak poprzez Kotlarnię, Goszyce dojechaliśmy do Sierakowic. Dalej odbiliśmy do Rachowic i dopiero stamtąd, szutrowymi drogami, poprzez Łany Wielkie, Kozłów, Ostropę, dojechaliśmy do Gliwic.
Cała trasa, ze względu ma dystans i niektóre terenowe odcinki, może wydać się trochę uciążliwa, ale widoki rekompensują wysiłek. Największą bolączką okazał się brak miejsc, w których można coś zjeść. To, co na mapie było oznaczone, jako punkt gastronomiczny, w rzeczywistości okazywało się prymitywnym szynkiem, ulubionym miejscem spotkań miejscowej „elity pijackiej”. I tak od Pietrowic Wlk, aż do Ciska i Bierawy nie było możliwości spożycia ciepłego posiłku. Zresztą o otwarty o tej porze (po godzinie 13-tej) w sobotę sklep, było również trudno. Pierwszy taki udało nam się znaleźć w Brzeźnicy. Wniosek z tego taki, że już w Raciborzu należy zaopatrzyć się w zapas prowiantu i napoi na następnych kilkadziesiąt kilometrów.